Zabieram się do tego wpisu już chwilę. I dokładnie wiem o czym chcę napisać. Ale za każdym razem, gdy myślę, że jestem gotowa, to na hasło „ludzie”, przed oczami staje mi starsze małżeństwo z kempingu Grindafjord Feriesenter.
Starszy pan zwrócił moja uwagę od razu, gdy zjechaliśmy nad sam fiord by zaparkować. Musieli przyjechać dosłownie chwilę przed nami. Stanęliśmy równolegle i dostrzegłam jego, zawinięty bandażem, łokieć. Masował go z grymasem na twarzy, ale tylko do czasu, gdy na horyzoncie pojawiła się jego żona.
Siedziałam nieruchomo długo po tym, jak Marcin wypoziomował samochód i podłączył nas do prądu, cały czas przyglądając się starszemu małżeństwu, które wykonywało te same czynności, i przysłuchując się ich krótkim dialogom zarówno z moim mężem, jak i Szwajcarem, który parkował obok nich.
Ich sposób poruszania się, spokój i swego rodzaju ospałość, pozwoliły sądzić, że starsi państwo byli w wieku 70+. Widać było, że kemping dla nich, to nie pierwszyzna. Każde z nich miało przypisane swoje zadania, które wykonywało jakby w zwolnionym tempie. Z późniejszych rozmów dowiedzieliśmy się, że podróżują tak od 6 lat. Pochodzą z Voss, w Norwegii. Najdalej wypuścili się kamperem do Niemiec. Pierwszy raz pojechali wypożyczonym, w kolejnym roku kupili swój.
Było w tych ludziach coś niesamowitego. W ich stylu bycia, w sposobie jaki prowadzili rozmowę. Ona cicha. Zafascynowana wszystkim jak mała dziewczynka. Często odpoczywała w kamperze. On – małomówny, ale doskonały słuchacz. Taki słuchacz – prowodyr. Zaczynał temat i pojedynczymi słowami zapraszał do monologów, o nich samych opowiadając równoważnikami zdań. A wyraz jego twarzy pozwalał sądzić, że sprawia mu dużo przyjemności wsłuchiwanie się w słowa wypowiadane przez nas.
Koty. To one były furtką do nich. Ciekawski Graffy i Pralina na moich rękach, sprawiały, że w kontaktach z naszymi sąsiadami na jedną noc, nie było żadnej sztuczności i napięcia. Ileż miłości było w ich spojrzeniu, kiedy głaskali nasze koty. A te wyczuły to w mig. Graffy za każdym razem, prowadzony na smyczy, musiał podejść do starszego pana, który siedział na krześle, tuż przy kamperze, wpatrzony w taflę fiordy. Pralina zaś siadywała na desce rozdzielczej, tak, aby mogli na nią patrzeć. Starsi państwo byli bardzo zdziwieni, że podróżujemy z kotami. Ich kotka, kiedy jeszcze żyła, nie dzierżyła podróży.
O północy, kiedy Marcin fotografował niebo po zachodzie słońca, starszy pan przyszedł „pogadać”. Musiał, w swoim życiu, interesować się fotografią. Przecież rzadko spotyka się ludzi, którzy wiedzą, co to „golden hour” w nomenklaturze fotografa.
Rano, kiedy dziewczyny karmiły łabędzie, zaprosiłam starszą panią, która stała z kawałkiem chleba z boku, by towarzyszyła naszym dziewczynom. Tak życzliwie uśmiechniętej starszej pani nie wiedziałam jeszcze w życiu. Jej mąż sięgnął po telefon i zrobił kilka pamiątkowych zdjęć.
Wyjechali kilkanaście minut pózniej. Wyjechali szybko. Z pewnością, dla mnie za szybko. Starsza pani, z nieśmiałym uśmiechem kiwała ręką na pożegnanie tak długo, aż nie straciłam jej z pola widzenia. Starszy pan zatrąbił dwa razy. Patrząc na niego, byłam niemal pewna, że drugi klakson był skutkiem emocji, a nie celowego działania.
***
Tego wieczoru rozmawialiśmy o nich. Oboje odnieśliśmy podobne wrażenie. Zarysował nam się obraz samotnych, starszych ludzi. Prawdopodobnie bezdzietnych. Ludzi, którzy może nie lubili pożegnań, a może bardziej od pożegnań, więzi z innymi ludźmi, na tym etapie ich życia.. ?
Dopiero teraz, pisząc o nich, dotarł do mnie sens pytania, które zadał mi starszy pan, głaszcząc Graffiego. „Jak długo żyją koty tej rasy?”