Przed wyjazdem ograniczamy do minimum czytanie i oglądanie zdjęc z Norwegii. Bardziej absorbują nas sprawy techniczne z nim związane. Załatwienie karty kempingowej, auto passa i wszystko, co wiąże się z podróżowaniem kamperem sprawiają, że zaledwie na kilka dni przed, powstaje mapa atrakcji. Decydujemy, że na bieżąco będziemy ustalać, dokąd i co jedziemy podziwiać.
Dziewczyny w klimat wyprawy wprowadzamy już w czasie jazdy. Słuchają norweskich baśni o trollach i opowiadamy im trochę o kraju.
– Największą atrakcją Norwegii są fiordy. Zatoki, otoczone stromymi zboczami, które powstały w dolinach polodowcowych – opowiadam.
Nie mija kwadrans a Weronika pyta:
– Daleko jeszcze ta fiorda?
Wybuchamy śmiechem.
– Fiord. On, jest płci męskiej – tłumaczę naszą reakcję. Ale wiesz co? W sumie nie wiem dlaczego on. Możemy się umówić, że dla nas to one – proponuję.
– O tak! – krzyczą dziewczyny.
Kiedy zajeżdżamy na pierwszy kemping w okolicach fiordy, przyglądam się zielonym wzgórzom porośniętym po same szczyty. Jeszcze raz spoglądam na mapę, aby upewnić się, że w okolicy jest fiorda.
Robię pierwsze zdjęcia.
– Ta zieleń tutaj – mówię do Marcina.
– Też chciałem korygować zdjęcie – przerywa mi. Ale patrzę i ona faktycznie jest taka soczysta.
Dziewczyna z recepcji, Polka, opowiada chwilę o tym, co można zobaczyć w pobliżu.
– 2,5 godziny drogi stąd, tamtą ścieżką w górę – wskazuje na prawo – jest przepiękny płaskowyż. A tą drogą do samego końca zejdziecie do kamienistej plaży – jej palec ląduje na przeciwległym końcu drogi. Byłam w zeszłym tygodniu na lodowcu. Tylko 1,5 h jazdy samochodem. Warto bardzo.
Dziękuję jej i schodzę na plażę. Siedzę na pomoście i dociera do mnie, że siedzę nad fiordą.
Podnoszę głowo wysoko. Rozglądam się. Jest zielono. Dostrzegam kilka mniejszych wodospadów. Żadnych skalistych, stromych wzniesień. Wszędzie zieleń. Po drugiej stronie wąską serpentyną wzdłuż brzegu, która to wznosi się, to zjeżdża do poziomu wody, poruszają się samochody. Taką samą przyjechaliśmy. Gdzieniegdzie pojedyncze domy, w typowo skandynawskim stylu i kolorach dodają uroku kolejnym zakrętom.
– Nie takie miałam wyobrażenie – dzielę się swoim odkryciem z Marcinem.
– Prawda? – uśmiecha się. Tez spodziewałem się wysokich skalistych zboczy i wody na dole.
Wiem już zatem, że fiorda, to nie tylko reklamowane półki skalne, z których widać niezamieszkaną, dziką zatokę. To też soczyście zielone wzgórza, na których uprawia się przede wszystkim owoce. A wjeżdżając na szczyt można znaleźć swoje schody do nieba 🙂